niedziela, 16 maja 2010

7 portes (Barcelona)

typ lokalu: restauracja
lokalizacja: Pg Isabel II, 14, Barcelona
kuchnia: katalońska
poziom cen: wysoki
subiektywna ocena w skali 1-6: 5

170 lat historii mówi samo za siebie.
W porze obiadowej i kolacyjnej restaurację oblegają tłumy (choć raczej tłumy turystów), na stolik trzeba czekać na zewnątrz, na ulicy. Niezbyt uprzejmy kelner wskazuje palcem, kto następny wchodzi - czy naprawdę bar, gdzie można wypić aperitif byłby zupełnie od rzeczy?

Obsługa wewnątrz wciąż nie powala przesadną troską o klienta, ale jest profesjonalna, większych gaf nie odnotowaliśmy.

Jedzenie wynagradza wiele.
Świetne dania kuchni katalońskiej, wiadomo - przekąsek zimnych i ciepłych do woli, ogromny wybór ryb i owoców morza, przyzwoity mięs, na deser koniecznie catalan creme brulee!
Bardzo ciekawa selekcja win, obsługa potrafi doradzić i w tej kwestii.

I chociaż miejsce nieco nadęte i chyba zachłyśnięte swą sławą, to sława całkiem zasłużona i nie powiem, wróciłabym na tę paellę z przyjemnością.

7 portes

sobota, 15 maja 2010

La Bombeta (Barcelona)

typ lokalu: bar rybacki
lokalizacja: Plaça de la Maquinista 3, Barcelona
kuchnia: ryby i owoce morza
poziom cen: średniowysoki
subiektywna ocena w skali 1-6: 6

Bary rybny w starym stylu. Pełen wybór owoców morza, wszystko świeżutkie, prosto z sieci rybackich w porcie oddalonym o kilkadziesiąt metrów. Niektóre jeszcze rusza się na talerzu. Mniam.

Doskonałe wino podawane w szklaneczkach, żadnych tam kieliszków. Trzecią butelkę przynosi do stolika sam właściciel ;)

Lepiej udać się tam wcześniej niż w porze normalnej katalońskiej kolacji, około 18-19, bo wieczorem knajpę oblegają dzikie tłumy. Być w Barcelonie i nie zjeść w Bambecie to grzech.


PS. Kto zna hiszpański i przetłumaczy mi, co jest napisane nad barem?



niedziela, 2 maja 2010

Locanda lanczowo

Dziś w Locandzie dawali zapiekany ser kozi na purée z białej fasoli z mieszanką sałat na przystawkę, potem labraksa z purée homarowym i szpinakiem oraz comber z sarny ułożony na leśnych grzybach z dodatkiem cebulek cipollini, a na deser panna cottę z najwspanialszym sosem malinowym, jaki jestem w stanie sobie wyobrazić.

Powiem tylko: SEVEN!
Niech żałuje, kto nie był.